www.eprace.edu.pl » ludzkie-zachowania » Etologia o zachowaniach człowieka » Od filogenezy do kultury

Od filogenezy do kultury

Etolodzy twierdzą, iż człowiek stał się człowiekiem nie poprzez ewolucję kulturową tylko w toku przemian filogenetycznych48. Nie wydaje się to przeczyć logice ewolucji: biosfera-noosfera-semiosfera. Inaczej suponowalibyśmy porządek przedustawny. Zastanawiając się nad najsubtelniejszymi formami ludzkich zachowań może się wydawać, że być może zostały one wymyślone przez człowieka, a następnie wyuczone, przynależą bowiem do świata naszej kultury, czy kultur, a człowiek zawsze w niej jest i nie sposób go od niej oddzielić. Kultura wszakże to to, co wyższe, natura natomiast to to, co niższe.

Jednym z powodów, które jak dotąd przeszkodziły i nadal jeszcze przeszkadzają w głębszym zrozumieniu zachowania ludzi, jest ideologiczna zakorzeniona niechęć antropologii filozoficznej do wzięcia pod uwagę istnienia u człowieka wrodzonych struktur zachowania lub choćby tylko takiej możliwości49.

Być może przyczyną niechęci antropologii filozoficznej wobec natury jest to, że nie docenia się w niej roli ewolucji filogenetycznej własnego gatunku a przecenia ewolucję kulturową. Racja takiego stanu rzeczy bierze się z tego, że człowiek jest przeładowany własnymi wytworami, które jednoznacznie ujmuje tylko w ramach kultury, przez co właściwości wrodzone człowieka, jak też te rozwijane, zostają przyciemniane przez wytwóry intencjonalne. Z jednej strony można bronić tezy, że kultura umożliwia poznanie, że odbywa się ono w jej ramach, z drugiej, że nasze struktury aprioryczne, nasz aparat racjomorficzny powołały ją do istnienia i nadal ją utrzymują.

Jak pojawił się rozziew pomiędzy światem ożywionym, a światem ludzkim, w którym doszło do wytworzenia kultur? Rzeczywistość typowo ludzka jest postrzegana i kreowana przez typowo ludzki aparat poznawczy, zwany aparatem racjomorficznym. Aparat racjomorficzny w przypadku każdego gatunku jest inny, a przynajmniej w jakiś sposób specyficzny. Aparaty te, - zdaniem teoretyka nauki Vollmera - tworzą mezokosmosy, a więc rzeczywistości swoiste dla danego gatunku50. Ich cechą jest to, że informują o realnych właściwościach istniejącego świata i że powstawały poprzez współoddziaływanie z nim, jak również i to, że podlegają ewolucji. Taki aparat nie może zwodzić, może natomiast nie mówić całej prawdy o rzeczywistości, lecz pokazuje ją aspektowo; każdy z nich daje jakiś specyficzny wzór rzeczywistości. Teza Vollmera dostarcza , przy okazji, dowodu na realność świata, bo jak inaczej cokolwiek mogłoby w nim żyć, gdyby zachowanie kierowane wiedzą nie zdradzało zgodności tej wiedzy z rzeczywistością? Człowiek przez swój aparat poznawczy stał się ewenementem w świecie istot żywych. Jak do tego doszło - pytają etolodzy? Przez fulgurację, odpowiada Lorenz. Fulguracja to termin powołany przez tegoż badacza przyrody do opisu zdarzenia, jakie prawdopodobnie miało miejsce w toku filogenezy naszego gatunku i które doprowadziło do głębokich zmian w ludzkim aparacie poznawczym. Proces fulguracji polega na złączeniu istniejących, organicznych podsystemów w jedną nową całość z właściwościami i funkcjami, jakich wcześniej nie było. Całością tego rodzaju stał się ludzki mózg.

Ewolucja mózgu nie polega na prostym powiększaniu rozmiarów i zwielokrotnianiu połączeń neuronów, aż do uzyskania ostatecznego rezultatu w postaci doskonale sprawnej i optymalnie zorganizowanej maszyny do myślenia. Oportunizm ewolucji sprawiał, że istniejące struktury mózgu otrzymywały całkiem nowe funkcje, inne były powiększane, a jeszcze inne powstawały de novo – wszystko w sposób dość chaotyczny i bezplanowy51.

Jedną z głównych przyczyn, (ale nie najważniejszą) fulguracji była encefalizacja (powstawanie półkul mózgowych). Proces ten obejmował wszystkie zwierzęta a w szczególności naczelne, w tym człowiekowate. W końcu doszło do zdolności tworzenia symboli. Dodać do tego trzeba cechy anatomiczne i fizjologiczne, które encefalizację wyprzedziły: dwunożność i wyprostowaną sylwetkę, dłuższy okres neotenii, zręczność dłoni, umożliwiającą manipulowanie przedmiotami, mięsożerność i budowę aparatu głosowego, stanowiącego preadaptację dla mowy artykułowanej52. Być może, gdyby najprymitywniejsze zwierzę przyjęło kształt człowieka i posiadało wszystkie te anatomiczne preadaptacje, w jakie wyposażyła nas natura, po jakimś okresie ewolucji stałoby się człowiekiem. Nie mamy pojęcia, czy zwierzę posiada, tak samo jak człowiek, pewien niewykorzystywany ciągle potencjał i czy tak jak człowiek, wykorzystuje od 5 do 10 % możliwości swojego mózgu. Być może wykorzystuje znacznie mniej, a to przez to, iż ku lepszemu rozwojowi nie ma żadnych szans. Dlaczego tak jest? Jeżeli powstaje anatomiczna struktura, taka jak aparat głosowy, z czasem pojawia się odpowiednia do niego funkcja, w tym przypadku mowa i język. Redundacja, czyli nadmiarowość niewykorzystywanych potencjałów mieszczących się w naszym aparacie poznawczym, może być cechą wszystkich istot żywych. Niewykluczone, iż encefalizacja i fulguracja mózgu była umożliwiona przede wszystkim przez anatomię; anatomia natomiast przez ewolucyjny przypadek, lub też przez ewolucyjny wyścig. To, co nastąpiło później – można przypuszczać – to tworzenie obrazów rzeczywistości postrzeganej w naszym mezokosmosie i rzeczywistości wyobrażanej w nim. Człowiek wykoncypowany w takim ujęciu, to częściowo byt realny, a częściowo wyobrażony. Warstwa realna człowieka, to jego natura, warstwa idealna, czy też intencjonalna, to jego kultura. Kultura to po części wytwór napędzony przez naszą kreatywność i wyobraźnię, a po części to rozwinięcie naturalnych tendencji psychicznych gatunku, dążeń do przeżyć, poznania i działania. Jest ona na wpół praktyczna na wpół artystyczna. Praktyczność kultury to urzeczywistniona strona naszych prymarnych potrzeb do bezpieczeństwa, spokoju, posiadania, rozmnażania, spożywania, rozrywki, lokomocji, statusu, miłości, towarzyskości, hierarchii, afirmacji a w drugiej części tych łączących się bardziej z delektacją niż praktyką, tych wyestetyzowanych, jak praktyki duchowe, artystyczne, naukowe, czy filozoficzne. Niektóre się łączą ze sobą, jak na przykład edukacja. Kultura w perspektywie darwinowskiej to wynik zdolności człowieka, zdolności człowieka natomiast, to wynik ewolucji. Ewolucję mózgu – a w tym, wszystkich jego właściwości – dobrze jest nakreślić, wskazując na jego budowę, która jest policentryczna, to znaczy składająca się z trzech, do pewnego stopnia niezależnych od siebie, funkcjonalnych podzespołów: pnia mózgu, układu limbicznego i kory mózgowej. Najstarszy z nich jest pień mózgu podtrzymujący procesy wegetatywne i niepodlegający naszej woli. Późniejszy, czyli nieco nowszy jest układ limbiczny, zawierający repertuar instynktów i programy zachowań jako siedlisko emocji i uczuć, a najnowszy, ludzki aparat służący do myślenia: kora mózgowa i jej rozwinięcie płaty mózgowe, miejsce wszelakiego rodzaju operacji instrumentalnych, logicznych i semiotycznych. Zagadnienie to szerzej zostanie rozwinięte w ostatnim rozdziale pracy, gdzie zaprezentuję koncepcję mózgu trójjednego Paula MacLeana. Z tego stanu rzeczy, jak można podejrzewać, biorą się przekonania o prymacie rozumu nad ciałem. Można odkryć drogę , po której możemy dojść do przyczyn powstawania tego typu przekonań - to ludzka natura, w której, badając ją krok po kroku, znajdujemy odpowiedzi na paradoksy, dotychczas błędnie interpretowane. W człowieku toczy się walka:

Walka – między mądrością i szaleństwem, między zwierzęcymi instynktami i ludzkimi sumieniami, między popędami życia i wartościami, które chcielibyśmy uznać za nadrzędne53.

Dwa pierwsze, wspomniane wyżej ośrodki, które dzielimy wespół ze zwierzętami, w świetle tak etologii, jak i socjobiologii oraz psychologii ewolucyjnej, nie oznaczają tej ciemnej strony ludzkiej natury. Nie ma najmniejszego sensu mówienie, że człowiek powinien zdusić w sobie zwierzę. W człowieku to, co zwierzęce, jak też to, co typowo ludzkie, może być zarazem dobre i złe, o ile w perspektywie ewolucjonistycznej pojęcia dobra i zła mają w ogóle jakiś sens. Jeżeli przejdziemy do terminologii: „mniej korzystny” i „bardziej korzystny”, wówczas należy uznać drugi z rzędu podsystem, za decydujący w powstawaniu i utrwalaniu korzystnych dla człowieka układów personalnych i społecznych.

Świadomość i samoświadomość można także wyjaśnić w kategoriach ewolucyjnych. To, co okazuje się bardziej pożyteczne ma większe szanse na przetrwanie. Jeżeli takie zdolności jak doznawanie subiektywnych przeżyć, czy tworzenie systemu interpretacji, pozwoliły danemu osobnikowi osiągnąć jakieś korzyści, to dlaczego mielibyśmy nie wpisać tego na listę korzystnych adaptacji, powiedzmy natury społecznej czy poznawczej? Spójrzmy na nasz rodowód. Na początku była rodzina hominidów. Po pięciu milionach lat jej istnienia z wielu naszych rodzimych gatunków, wielu linii rozwojowych, pozostał tylko człowiek. Człowiek wyeliminował swoją konkurencję, w tym neandertalczyka. Być może podzielilibyśmy los naszych pobratymców, gdyby nie szereg modyfikacji i innowacji wprowadzonych w nasz aparat racjomorficzny przez dzieje naszego rozwoju. Świadomość rozumiana jako system interpretacji pochodzi z możliwości uczenia się, w tym: wyciągania wniosków z doświadczenia. Wnioski te magazynowane w pamięci i kodowane w języku tworzą sieć wygodnych operatorów czy etykiet, które następnie stają się systemem otwartym, dającym nominalny materiał do generatywności. Tak mogło wyglądać przejście od świadomości niższego strzebla, jaką dysponują zwierzęta, do świadomości wyższej, tworzącej kulturę. I tu, podobnie jak życie zmierzające do negentropii - a więc do wzrostu zorganizowania - tak mózg, wraz ze swoją świadomością potężnieje w zasoby informacji, które następnie on sam poddaje modyfikacji. Życie oraz mózg, to maszyny zdolne do pomnażania własnej złożoności, a więc mają właściwości generatywne. Wbrew temu, co głosi drugie prawo termodynamiki o narastającej w czasie entropii– tendencji do dezorganizacji, rozproszenia, dekompozycji – w życiu organicznym i w życiu umysłu, dzięki naszemu aparatowi poznawczemu, porządek informacyjny ciągle rośnie54. Rośnie na dwa sposoby: w życiu informacja narasta genetycznie, szlakiem filogenez, a poprzez ludzki umysł, kulturowo.

W tym miejscu warto powołać się na koncepcję podwójnego dziedziczenia Tomasello. Pierwsze dziedziczenie to natura, informacja genetyczna przenoszona w genomie gatunku, drugie, to kultura, przez którą dziedziczymy właściwości nabyte. Kultura ewoluuje w sposób kumulatywny poprzez modyfikację wszystkich jej fenomenów. Przedstawia to schemat efektu zapadki. Na początku mamy wytwór materialny czy symboliczny, wytwór ten ulega modyfikacji przez indywiduum czy kolektyw, zmodyfikowany wytwór ulega kolejnej modyfikacji przez kolejne pokolenie itd.

Proces ten zasadza się na dwóch zjawiskach: socjogenezie, w której wyniku powstaje większość wytworów i praktyk kulturowych, oraz uczeniu się kulturowemu, dzięki któremu owe wytwory oraz ludzkie intencje i punkty widzenia, jakie przyświecały ich powstaniu, są internalizowane przez młode osobniki w trakcie ich rozwoju55.

Konrad Lorenz, zainteresowany zależnościami między naturą a kulturą, doszedł do wniosku, iż istnieją pomiędzy nimi wyraźne analogie. Przez większość czasu – zauważa Lorenz – kultury powstawały od siebie niezależnie, polifiletycznie, dywergentnie, - tak jak gatunki zwierzęce - i udoskonalały się wskutek fulguracji. Choć prawdopodobnie wywodziły się z jednego szczepu, jednej grupy rodzimej, to w skutek dzielenia się na mniejsze grupki i przez wędrówki, - podobnie jak ten sam gatunek przechodzący przez specjację allopatryczną - osiągnęły wysoki stopień odmienności. Erik Erikson ukuł termin na określenie tego procesu - „pseudospecjacja” -co znaczy powstawanie quasi-gatunków. Spokrewnione gatunki po długim okresie specjacji wykształcają bariery genetyczne, a ludzie, bariery kulturowe zwane rytualizacjami, takie jak: obyczaje, maniery, tradycję, symbole, socjalne sposoby zachowań, co ma służyć umacnianiu wewnętrznej spoistości grupy. Nie zmienia to jednak faktu, że kultury mogą na siebie nachodzić i się ze sobą krzyżować. Wiemy, że granice między kulturami stają się nieostre i stopniowo zanikają. Na pewno jest tak, że jeżeli kultura niższa wejdzie w kontakt z kulturą wyższą, to z pewnością będzie chciała pozyskać od niej wszystkie nowinki o zastosowaniu praktycznym, albo też jakieś inspirujące style. Ale, jeżeli chodzi o obyczajowość czy religię, nadal pozostaje to mocnym czynnikiem uniemożliwiającym łączenie się kultur.

Człowiek jest postrzegany dychotomicznie, jego dzieje toczą się dwojakim torem: ewolucji biologicznej i ewolucji kulturowej. Pojęcie postępu skłania nas do myślenia, że człowiek zmienia się. Można wobec tego zająć jedno z dwóch stanowisk; albo ewolucja jest biologiczna i kulturowa, albo tylko kulturowa i tylko ona kształtuje istotę człowieka. Etolodzy twierdzą, że ewolucja biologiczna postępuje, ale dużo wolniej od ewolucji kulturowej. Jak utrzymuje Lorenz, wiele zmian kulturowych zaszło na niekorzyść człowieka. Podaje on, za swoim mistrzem Heinrothem, przykład tempa pracy zachodniej cywilizacji. Dziewięćdziesiąt procent czasu istnienia ludzkiego gatunku przypada na okres, gdy egzystował on w małych hordach zbieracko-łowieckich. Czy ten trop coś nam mówi? Można go interpretować na dwa sposoby: albo była to konieczność i inaczej żyć się na ówczesne czasy nie dało, albo był to najlepszy dla człowieka sposób organizacji społecznej w ogóle. Pierwszy sposób interpretacji jest ewolucjonistyczny. Jeżeli przyjęlibyśmy drugą ewentualność, wówczas popadlibyśmy w myślenie finalistyczne a nie ewolucjonistyczne. Przy czym oczywiście nie wiadomo, czy ewolucja nie postępuje w pewnych przypadkach finalistycznie. Wydaje się być to wątpliwym, gdyż wtedy musielibyśmy wyłączyć rolę jednego z procesów ewolucyjnych: selekcji i idącej za nią adaptacji.

Słyszy się niekiedy stwierdzenie, że nie jesteśmy przystosowani do społeczeństwa masowego. Ale przecież żaden organizm nie jest dopasowany do czegokolwiek w sensie finalistycznym. Stan przystosowania wynika ze szczególnych warunków selekcyjnych56.

Człowiek więc jest być może stworzeniem, które dostosuje się do każdych warunków, o ile ma na to odpowiednio dużo czasu. Faktem jest, że zmiany kulturowe - sposoby organizowania społeczeństw, technologie, tryb życia itd. - postępują setki razy szybciej niż ewolucje biologiczne, idące za tamtymi z wielkim opóźnieniem i mogą prześcignąć nasze wypracowane przez miliony lat, filogenetycznie zapisane, najbardziej optymalne sposoby życia, stając się dla naszych przyrodzonych predyspozycji formami patologicznymi, do których siłą wciska się naszą naturę. Nasz współczesny świat kultury może być zgubny dla naszej biologicznej natury, a świat, w którym żyliśmy 10 000 lat temu, mógł być dla niej optymalny. Człowiek – a dokładnie mówiąc ludzki mózg – od co najmniej 100 000 lat się w ogóle nie zmienił, zmienił się natomiast sposób jego życia. Trudno wykluczyć możliwośc, że człowiek przechodzi w zmiany kulturowe na własne życzenie, stwarzając sobie swój świat. Może on powoli w coraz większym stopniu adaptować się do własnego wytworu, o ile wytwór ten jest pomyślany dla jego korzyści. Jednakże, czy życie w kilkumilionowym mieście jest wytworem skrojonym na miarę ludzkich potrzeb? Czy nie byłoby nam lepiej w małych skooperowanych wspólnotach? Bardziej stresogenne są wielkie anonimowe społeczeństwa, a mniej małe zaznajomione ze sobą wspólnoty. Są oczywiście wyjątki, bowiem i w wielkich miastach mieszkańcy organizują się w różnego rodzaju zrzeszenia, spełniające wielowymiarowe funkcje dla jednostki. Można przy tym wysnuć wniosek, że dzieje się tak za sprawą naszego filogenetycznego kodu, w którym odbija się nasza ewolucyjna przeszłość. Z całą pewnością natomiast można powiedzieć, że ciasne stłoczenie wielu ludzi w małej przestrzeni, wyzwala w człowieku skłonność do agresywnego zachowania, co ma miejsce w masowych ludzkich skupiskach, jakimi są dzisiejsze miasta.

Dla etologów ważne jest odróżnienie kultury od natury, gdyż tylko dzięki niemu ma sens mówienie o zachowaniach zaprogramowanych filogenetycznie. Do wykonania tego zadania wyłoniły się dwie dyscypliny: wspomniana etologia porównawcza człowieka zainaugurowana przez Darwina i kontynuowana przez Lorenza i Eibl-Eibesfeldta oraz lingwistyka Chomskiego. Pierwsza szuka wrodzonych, ogólnoludzkich rodzajów zachowań, druga wrodzonych struktur myślenia. Etologia porównawcza człowieka szuka wartości danego zachowania dla utrzymania gatunku. Ponieważ ewolucja gatunku polega zarówno na pobieraniu informacji z otoczenia, jak i na wymianie informacji wewnątrz gatunku, uzasadnionym wydaje się pytanie o siły, które działały i ukształtowały takie a nie inne zachowania w człowieku. Jeżeli dotrwały one do dzisiaj, to w jakiś sposób muszą człowiekowi służyć.

Eibl Eibesfeldt, chcąc dowieść swojej tezy, że wszystkie ludzkie ruchy ekspresyjne, wyzwalane w określonych sytuacjach przez innych przy powitaniu, pożegnaniu, kłótni, zalotach, radości, lęku, przerażeniu itd. są zakodowane filogenetycznie, zdecydował się badać różne niespokrewnione ze sobą kultury. Metodą komparatystyczną Eibl-Eibesfeldt próbował wyabstrahować prawa panujące we wszystkich ludzkich kulturach. Tym razem rzecz dotyczyła owych ruchów ekspresyjnych. Jego ekipa nagrywała z ukrycia różne sytuacje, w których znajdowali się przedstawicieli odmiennych kultur i przy których dochodziło do mimicznej, gestykulacyjnej i emocjonalnej ekspresji zachowań.

Rezultat był równie prosty, jak zaskakujący. Także przy najdokładniejszej analizie zdjęć zwolnionych, ruchowe formy ekspresji u Papasów z Nowej Gwinei, Indian Waika z nad górnego Orinoko, Buszmenów z Kalahari, Otj-Himba z pastwisk Kaoko, australijskich autochtonów i u dobrze wychowanych Francuzów, południowych Amerykanów oraz innych przedstawicieli naszej zachodniej kultury – okazały się identyczne57.

Czy nie powinniśmy z graniczącym z pewnością prawdopodobieństwem uznać ruchowych ekspresji za dziedzicznie ustalone? Wydaje się nieprawdopodobnym, aby śmiech przy radości, czy ponury wyraz twarzy przy smutku, były zafiksowane przez tradycję kulturową, wyuczone, naśladowane. Eibl-Eibesfeldt na poparcie swojej tezy przeprowadził dodatkowe badania na dzieciach głuchoniewidomych. Nie widzą one żadnej motoryki swoich rodziców, ani też nie słyszą dźwięku ludzkiego głosu. Mimo to przejawiają wszystkie spotykane u dzieci zdrowych wzorce ruchowe, jakie mają miejsce przy radości, smutku, gniewie.

Eibl-Eibesfeldt filmował i analizował ruchy ekspresyjne tych nieszczęśliwych dzieci, stosując tę samą metodykę i stawiając sobie te same pytania, co w swoich badaniach kultu. Rezultat był równie prosty, co wymowny: właśnie te ruchy ekspresyjne, które w badaniach porównawczych okazały się identyczne u ludzi najrozmaitszych kultur, niemal bez wyjątku występowały w ten sam sposób również u głuchych i ślepych od urodzenia. Upada więc teoria, której i dziś jeszcze broni z uporem wielu antropologów, jakoby wyłącznie tradycja kulturowa określała wszelkie społeczne i służące komunikacji zachowania człowieka58.

Teoria Lorenza, o której pisałem powyżej, to teoria środowiskowa przypisująca wszystkie ekspresje ludzkich zachowań rozwojowi w odpowiednich warunkach środowiskowych. Różnica między zwolennikami tej teorii, a paradygmatem ewolucjonistycznym jest znacząca. Ci pierwsi wierzą, że człowiek przychodzi na świat, jako tabula rasa i dopiero w procesie swojej ontogenezy, głównie dzięki uczeniu się kulturowemu, internalizuje cały inwentarz sposobów zachowań. Natomiast ewolucjoniści przypisują wszystkie uniwersalne i niezmienne, występujące we wszystkich kulturach ekspresje natury ludzkiej, wrodzonym właściwościom, które w toku ontogenezy osobnika są aktywowane, a nie jak w przypadku teorii środowiskowej, dobudowywane. Człowiek, aby aktywować jakieś zachowanie czy ekspresję motoryczną, nie musi ani widzieć ani słyszeć, wystarczy aby zadziałał na niego odpowiedni, skorelowany z danym zachowaniem czy ekspresją, bodziec wyzwalający. Tylko tym można wyjaśnić min. zachowanie dzieci głuchoniewidomych w czasie złości, takie jak płacz, tupanie nóżkami, zaciskanie pięści, czy marszczenie pionowo czoła. Można postawić wobec powyższego zarzut, że dziecko głuchoniewidome może się uczyć tych wyrazów uczuć poprzez zmysł dotyku, badając ludzką twarz. Jest to jednak zarzut chybiony, gdyż nawet dzieci głuchonieme i z kikutami zamiast dłoni, wykazują identyczne zachowania w wyżej wymienionych sytuacjach. Podobnie jest ze złością. W jaki sposób – pyta Eibl-Eibesfeldt – dziecko tak mocno skrzywdzone przez naturę, mogłoby obmacywać w chwili złości swoich rodziców czy opiekunów, w celu zdobycia informacji na temat motorycznej ekspresji emocji?

Noam Chomsky skupił się na innym aspekcie ludzkiej dziedziczności, mianowicie na języku. Po wynikach swoich badań stwierdza on, że nie uczymy się myśleć, uczymy się słownika, symboli, rzeczy i związków między nimi, to natomiast wpasowuje się w przygotowaną uprzednio wrodzoną aparaturę do myślenia pojęciowego.



komentarze

Copyright © 2008-2010 EPrace oraz autorzy prac.